Z Andrzejem Kuligiem, zastępcą Prezydenta Miasta Krakowa d.s. Polityki Społecznej, Kultury i Promocji Miasta rozmawiają Magdalena Strzebońska-Jasińska i Anna Kolet-Iciek
Wizerunek władz miasta pogorszył się w oczach krakowian. Mieszkańcy nie mają poczucia, że ich interesy są reprezentowane, opinie uwzględniane, a zobowiązania dotrzymywane. Tylko jedna czwarta jest zdania, że władze Krakowa rozsądnie gospodarują pieniędzmi. Czy Pan wie, dlaczego ta ocena tak słabo wypada?
To prawda, że mamy gorsze notowania, ale to nie jest opinia większości mieszkańców tylko tych, którzy wytypowani zostali do cyklicznych badań noszących nazwę „Barometr Krakowski”.
Ale to jest grupa reprezentatywna dla wszystkich krakowian.
Zgadza się, więc bez względu na to, czy negatywne opinie wyraża 10 czy 30 procent przebadanych osób, to nie można na nie machnąć ręką.
Miasto wydaje jednak bardzo dużo pieniędzy na politykę informacyjną. Jest dwutygodnik Kraków.pl, media społecznościowe, portal internetowy, miejska telewizja. Tymczasem z badań wynika, że krakowianie nadal nie czują się poinformowani o działaniach władz.
Wniosek jest taki, że należy w bardziej umiejętny sposób prowadzić dialog z mieszkańcami i poszerzać wachlarz narzędzi informacyjnych, skierowanych bezpośrednio do krakowian. Dotarcie z informacją do mieszkańców to zadanie trudne z wielu powodów. Do każdego z nas codziennie kierowanych jest wiele komunikatów, więc przebicie się z miejską informacją nie jest łatwą sprawą. Poza tym złe komunikaty szybciej się rozprzestrzeniają niż te lepsze. Po trzecie zbyt nieśmiało chwalimy się tym co robimy, więc w mieście jesteśmy gorzej postrzegani niż poza jego granicami, gdzie często nasze działania są przykładem do naśladowania. Można zatem powiedzieć, że im dalej jest się od Krakowa, tym bardziej on zyskuje.
Dlaczego dotychczasowe działania miasta w sferze polityki medialnej nie przynoszą efektów?
Może inaczej, nie przynoszą takich efektów jakich byśmy oczekiwali w stosunku do poczynionych nakładów. Z drugiej strony miasto wiele zadań zleca organizacjom pozarządowym i potem te zadania są utożsamiane z organizacjami, a nie miastem. Gdy mieliśmy konsultacje związane z polityką prorodzinną i został stworzony kwestionariusz, to wówczas było zaskoczenie, jak dużo samorząd zrobił na rzecz krakowskiej rodziny.
A może wysiłek kierowany jest nie do tych mediów, do których powinien?
Być może. Najczęściej niedosyt informacyjny występuje w grupie powyżej 40 roku życia. Dlatego też planujemy działania skierowane do krakowian w tym wieku.
Dla wielu mieszkańców najlepszą formą zwrócenia uwagi władz miasta na swój problem jest kontakt z mediami lokalnymi. Jednym z nich jest „Dziennik Polski”, którego teksty o nieprawidłowościach w dystrybucji lokali, w podległym Panu Zarządzie Budynków Komunalnych, powstały m.in. po doniesieniach mieszkańców.
Nie są to jednak wiarygodne informacje. W tej sprawie jest cały plik naszych wyjaśnień i odpowiedzi na pytania, które nie zostały uwzględnione na łamach gazety. Trudno zatem mówić tu o rzetelności dziennikarskiej. Mając to na uwadze, miasto zdecydowało się pozwać redakcję do sądu.
W oparciu o te teksty do ZBK weszło jednak CBA, prokuratura wszczęła śledztwo, a Państwo zlecili kontrolę wewnętrzną. Co się dzieje w Zarządzie Budynków Komunalnych?
Sprawa dotyczy firmy, która wynajęła i remontowała trzy lokale: po „Zalipiankach” przy ul Szewskiej, na Rynku Głównym i przy ul. Św. Jana. W podobnej sytuacji jest także kilkadziesiąt innych firm i z każdej sprawy mogę się wytłumaczyć. Nie widzę w tym żadnej sensacji.
W ostatnim numerze miejskiej gazety „Kraków.pl” zamieszczono duży artykuł o tym, jak bardzo potrzebna jest dystrybucja lokali komunalnych. Przekaz jest taki, że mogą na tym skorzystać drobni przedsiębiorcy. Trudno powiedzieć, żeby opisywana firma była w wielkiej potrzebie.
Jest kilka tytułów prawnych do ubieganie się o gminne lokale. W tym przypadku nie chodzi o lokal dla branż zanikających, o którym pani wspomina, ale o te, które są wynajmowane w trybie aukcji. Startujący przedstawiają wówczas pomysł na to, co chcą w nich zrobić. Można wystąpić o jeden lokal, albo o kilka. To wszystko zależy od możliwości finansowych. Potencjał firmy badany jest za pomocą kaucji, czy weksla, który może być postawiony w stan wymagalności, gdyby doszło do nieprawidłowości. Tak się złożyło, że te trzy lokale, o których mówimy są objęte ochroną konserwatorską i w związku z tym wszystko co się w nich dzieje trwa nieprawdopodobnie długo. W tej konkretnej sprawie Zarząd Budynków Komunalnych pilnował procedur i nie doszło do patologicznego wydłużenia czasu. Sam zadaję sobie jednak pytanie, czy firma nie przesadziła z tak szerokim frontem, remontując jednocześnie trzy lokale. To jest jednak moje prywatne pytanie.
Czas trwania remontu takiego lokalu powinien zostać jasno określony w umowie.
Nie ma takiej możliwości, bo uchwała Rady Miasta tego nie przewiduje, dlatego remont można maksymalnie przedłużać. Rada przyjęła uchwałę stwarzającą możliwość ponoszenia w czasie remontu jedynie opłat eksploatacyjnych za wodę, prąd, czy wywóz śmieci. Wynajmujący natomiast nie opłacają w tym czasie czynszu, bo nie prowadzą tam jeszcze działalności gospodarczej.
Dlaczego uchwała została w ten sposób skonstruowana?
Bo miastu zależy na wynajęciu tych lokali. Ich remont przerasta możliwości finansowe Gminy.
To znaczy, że jeżeli znajdzie się chętny najemca, to trzeba go całować po rękach?
Jak się okazuje, tego typu lokale wcale nie cieszą się dużym powodzeniem wśród przedsiębiorców. Ja się temu wcale nie dziwię, znając uwarunkowania choćby związane z prowadzeniem remontów w obiektach zabytkowych, a przede wszystkim olbrzymie koszty z tym związane. A potwierdzeniem tego jest choćby fakt, że w dalszym ciągu mamy ponad 150 lokali, których nikt nie chce wynająć.
W Zarządzie Budynków Komunalnych dziennikarze znaleźli jednak poważne nieprawidłowości. Chodzi o zakup gminnego mieszkania i strychu przy ul. Długosza 10 po atrakcyjnej cenie przez mężów dyrektorek ZBK: Katarzyny Zapał i Anity Wójcik.
Z prawnego punktu widzenia nie było przeszkód.
A czy Pan by tak postąpił?
Nie. I dlatego mam wątpliwości natury etycznej.
Czy wie Pan o innych tego typu przypadkach?
Nie mam tytułu prawnego, by to sprawdzać.
A z czystej ciekawości, nie jest Pan zainteresowany skalą takich nadużyć?
Nadużycie to dość mocne słowo niosące w sobie przesłankę, że łamane jest prawo. W przeszłości były takie przypadki i nigdy nie budziło to prawnych zastrzeżeń.
Nie stracił Pan zaufania do dyrektorek? O tym wszystkim dowiedział się Pan nie od nich, a z mediów.
Gdybym stracił zaufanie, złożyłbym wniosek o odwołanie do prezydenta Krakowa. Fakt zakupu mieszkań gminnych nie daje mi do tego podstaw.
Ale takie właśnie zjawisko psuje wizerunek władz miasta, o którym wcześniej rozmawialiśmy.
Nie mogę na podstawie psucia wizerunku zwalniać kogoś ze stanowiska, bo sprawę w sądzie przegram w tydzień.
Zmieńmy nieco temat. Kiedy krakowianie otrzymają kartę mieszkańca? Jej oferta mogłaby zachęcić do płacenia podatków w naszym mieście. Wprowadzenie takiej karty zapowiadane było na początek tego roku. Mamy drugi kwartał, trwa kampania „Bądź bohaterem Krakowa. Płać podatki w naszym mieście”, a o karcie nic nie słychać, zamiast tego miasto rozdaje sadzonki. Na kartę zabrakło pieniędzy?
Problem z jej wprowadzeniem dotyczy nie tyle pieniędzy, co podstaw prawnych. Nie wiemy czy możemy stworzyć bazę mieszkańców, którzy rozliczają podatki w Krakowie. Na początku Izba Skarbowa nie widziała przeszkód, bo zbierane dane dotyczą przecież miejsca odprowadzania podatku, a nie jego wysokości, ale niestety jesienią ubiegłego roku zmieniła stanowisko o 180 stopni. Być może dlatego, że podobne dane gromadził Urząd Miasta Warszawy i przegrał sprawę w Wojewódzkim Sądzie Administracyjnym. Teraz czekamy na wyrok w drugiej instancji.
A czy nie mogłoby to odbywać się na zasadzie dobrowolności?
Skutek byłby taki, że ponad 200 tysięcy mieszkańców Krakowa musiałoby przyjść do naszego urzędu ze swoim PIT-em. Nie wyobrażam sobie tego. Chyba, by nas przeklęli i wcale bym się temu nie dziwił. A kolejny „Barometr Krakowski” wykazałby, że mieszkańcy nas nienawidzą.
To znaczy, że już wyczerpały się wszystkie możliwości?
Jest jeszcze rozważana inna opcja, która zakłada, że mieszkaniec będzie składał oświadczenie.
A kto je zweryfikuje?
No właśnie takie oświadczenie musi być sprawdzane, bo to ulga z publicznych pieniędzy. Wcześniej czy później trzeba będzie zaprosić mieszkańca, by udowodnił, że jego deklaracja jest prawdziwa. To dość niesympatyczne, a po drugie, co będzie jeśli ktoś skłamie? Czy przyznając mu nienależną ulgę nie narazimy gminy na straty? Ta propozycja jest analizowana pod względem prawnym.
Skoro są takie problemy z wprowadzeniem Krakowskiej Karty Miejskiej to alternatywnie można rozważyć rozszerzenie programu „Krakowskiej Karty Rodzinnej 3 plus” na mniejsze rodziny. Takie rozwiązania funkcjonują w innych miastach.
Prawdę mówiąc, nie słyszałem o nich.
Tak jest m.in. w Szczecinie
Zanim się do tego odniosę, to powiem, że pod koniec tego roku planujemy wspomóc rodziny, których członkiem jest osoba niepełnosprawna. Zniżki, takie jak w KKR otrzymaliby zarówno niepełnosprawni, którzy nie ukończyli 24 lat, jak i ich rodzice i rodzeństwo. Dopiero po wprowadzeniu tego programu w życie i ocenie jego finansowych skutków będziemy się zastanawiać, jak wspomóc inne krakowskie rodziny. Proszę jednak pamiętać, że w Krakowskiej Karcie Rodziny zniżki oferowane są przez miasto i partnerów komercyjnych, których mamy 170. Ta liczba niestety jest mniejsza niż w latach poprzednich.
Co ich zniechęciło do tego programu?
Zmiana formuły polegająca na powiększeniu liczby beneficjentów. Na początku karta była bowiem kierowana do rodzin z minimum czworgiem dzieci, a teraz już z trojgiem. Dlatego mamy obawy, że ponowne przeformułowywanie programu może spowodować odpływ kolejnych partnerów, albo zmniejszenie wysokości zniżek. Dlatego musimy to wszystko bardzo dokładnie przemyśleć.
Przed nami kolejny sezon turystyczne. Czy obawia się Pan, że smog może odstraszyć turystów przed przyjazdem do Krakowa?
Spływają do nas różne informacje. Dyrektorka jednej z sieci hoteli powiedziała, że nie obawia się tego. Z kolei mniejsze hotele drżą, że efekt smogu wpłynie na zmniejszenie ruchu turystycznego. Przyznam się, że ja też jestem tego zdania. Dlatego uważam, że polityka informacyjna miasta w sferze ochrony powietrza i czystości środowiska powinna się bardziej zdynamizować. Tu bardzo ważnym partnerem będzie doradca do spraw jakości powietrza.
Nowy doradca?
Odnoszę się do funkcji, a nie osoby. Na razie jest ten, który jest. Jak będzie nowy, to będę rozmawiał z nowym.
A będzie nowy?
Nie wiem.
Ale ma Pan zastrzeżenia do sposobu informowania o walce ze smogiem?
Tak, mam. Uważam, że powinniśmy przekonywać, że smog w Krakowie nie panuje przez większość dni w roku, a jak już jest, to stanowi problem ponadgminny, a nie samego Krakowa.
Czy Panu podoba się nowe logo Krakowa?
Tak
A po co była ta zmiana? Mieszkańcy nie przyjęli jej z entuzjazmem. Mówili, że stare jest lepsze, a nowe przypomina logotyp policji.
Potrzebny był taki lifting i cieszę się, że jego twórcą jest ta sama autorka, która przygotowała poprzedni logotyp. Sama zresztą zasugerowała, że zmiany są konieczne, bo poprzednie logo jest passe i że zatraciło swoją nośność.
Chce Pan powiedzieć, że gdyby ta pani się nie zgłosiła, to nowego logotypu by nie było?
Nie. Kraków myślał o tej zmianie, przeprowadziliśmy nawet konkurs, który niestety wypadł fatalnie. Nie dało się nic wybrać spośród kilkudziesięciu propozycji. W związku z tym padł pomysł zwrócenia się do autorki poprzedniego logotypu, na co miasto przystało. Nowy logotyp ma pokazać, że rynek jest sercem Krakowa, powiązanym z innymi obszarami miasta. Kolor niebieski nawiązuje zaś do barw Krakowa z XV w.
Fot. UMK