Radni zobowiązali prezydenta do zakupu lodówek dla krakowskich szkół. Ma do nich trafiać żywność, której dzieci nie są w stanie zjeść.
Zdaniem pomysłodawców przyjętej wczoraj uchwały kierunkowej lodówki ograniczą ilość wyrzucanego jedzenia, bo z produktów wkładanych do chłodni będą mogli korzystać inni uczniowie.
- Miasto powinno wspierać tego typu inicjatywy, ucząc przy okazji dzieci, że nie wolno wyrzucać jedzenia do kosza - tłumaczy Łukasz Wantuch z klubu Przyjazny Kraków, który przygotował uchwałę.
Za takim rozwiązaniem opowiedziało się wczoraj 16 radnych. 10 było przeciw, a 11 wstrzymało się od głosu.
Na “nie” zagłosowała m.in. Małgorzata Jantos, która ideą foodsharingu (czyli dzielenia się jedzeniem) od dawna próbuje zarazić krakowskie szkoły. - Ta koncepcja sprawdza się w Berlinie czy Warszawie, więc mogłaby sprawdzić się również u nas, ale zaczynanie od zakupu lodówek to wyrzucanie pieniędzy w błoto - argumentuje radna Jantos.
Jej zdaniem, miasto powinno zacząć od edukacji i zachęcenia szkół do świadomego wzięcia udziału w programie. - Radny Wantuch, wyskakując przed szereg ze swoim projektem zepsuł całą koncepcję, nad którą pracuje od dawna - dodaje radna Jantos.
Inni radni zastanawiali się, kto będzie czuwał nad jakością i świeżością produktów, które trafią do lodówek i kto odpowie w razie ewentualnego zatrucia pokarmowego. Podobne wątpliwości ma prezydent Jacek Majchrowski, który negatywnie zaopiniował projekt uchwały zgłoszony przez radnego swojego klubu.
“Zakup lodówek do przechowywania w szkole żywności przyniesionej przez uczniów i jej redystrybucja są niezasadne, ponieważ nie ma podmiotu, który czuwałaby nad jakością i świeżością tych produktów - napisał prezydent Jacek Majchrowski w swojej opinii - . Przekazywanie uczniom posiłków z niewiadomego źródła, o nieznanej dacie przydatności do spożycia jest wysoce nieodpowiedzialne i może narażać ich zdrowie. Takie działania z pewnością spowodowałyby wydanie zaleceń i wystawienie mandatów podczas kontroli Sanepidu”.
Łukasz Wantuch podkreśla jednak, że negatywna opinia prezydenta wynika z niezrozumienia tematu. - Nie chodzi o to, aby do lodówek trafiały nadgryzione kanapki, ale wyłącznie produkty zapakowane, takie jak serki czy jogurty oraz warzywa i owoce - tłumaczy radny i dodaje: - W każdej szkole są głodne dzieci, które często wstydzą się do tego przyznać.
Taka lodówka na jedzenie, którego dzieci nie są w stanie przejeść, stoi od kilku miesięcy w Szkole Podstawowej nr 34.
Teresa Stolarczyk- Michałowska, wicedyrektor podstawówki potwierdza, że nie mogą do niej trafiać przyniesione z domu kanapki. - Nasza szkoła korzysta z programów, dzięki którym dzieci otrzymują w szkole owoce, warzywa oraz mleko lub jego przetwory i to głównie te produkty znajdują się później w lodówce, bo nie każdy uczeń ma w danej chwili ochotę na jogurt czy jabłko - tłumaczy dyrektor Stolarczyk- Michałowska.
Z jej obserwacji wynika, że dzięki lodówce dzieci wyrzucają mniej jedzenia, a produkty wkładane do chłodni szybko znikają. - Głównie zjadają to uczniowie starszych klas, których nie obejmują programy owoce i warzywa oraz mleko w szkole, ale także dzieci, które przychodzą na lekcje bez drugiego śniadania, a takich nie brakuje - przyznaje Teresa Stolarczyk- Michałowska.
Dzięki chłodni produkty zachowują dłużej świeżość, a szkoła na bieżąco sprawdza ich daty przydatności do spożycia.
Teraz prezydent ma dwa tygodnie na wysłanie do szkół i przedszkoli pytania, czy byłyby zainteresowane otrzymaniem chłodni. Radny Wantuch szacuje, że po lodówki zgłosi się nie więcej niż 10 szkół. Koszt zakupu jednej chłodni to ok. 1500 zł.
Fot. pixabay.com