Nie jestem zwolennikiem regulowania wszystkiego zakazami, nakazami, regulaminami etc. Świadomość regulacji często wyłącza myślenie. Jednak po środowej eskapadzie rowerowej na Kolną i z powrotem, wzdłuż Mirowskiej zaczynam myśleć, że jakaś forma regulacji by się tam nadała. W słoneczne dni, szczególnie w weekendy, ścieżka rowerowa przypomina przedcovidowe Krupówki w letni piątkowy wieczór. Nieprzebrana ciżba prze w obie strony. Są tu wszyscy. Prawdziwy rowerowy tygiel. Są tu i "wyczyny" i "sezony" czyli Ci, którzy w dopasowanych uniformach na drogich bicyklach biją rekordy prędkości, jak i Ci którzy rzadko (bo ludzie mówią, że na rowerze zdrowiej) ze strachem w oczach, telepią się ścieżką jak na lekkiej bani. Poza tymi skrajnymi grupami cała czereda, rodziny, pary, ojcowie uczący jeździć pociechy, seniorzy, dostawcy jedzenia. Poza rowerzystami rolkarze, spacerowicze, biegacze, nordic walkerzy. Wszyscy. Rekreacyjnie, sportowo i żeby zrzucić parę kilo. Robi się gęsto i niebezpiecznie. Ścieżka ma 1,5 m może 2 szerokości. Pędzący niczym tur na wyczynowym rowerze koleś skupiony wyłącznie na kierownicy tego bezpieczeństwa nie podnosi. Podobnie jak grupa facetów zorganizowanych niczym ucieczka na ostatnim etapie Wyścigu Pokoju z rykiem "leeewa wolnaaa". I to jak to mówią młodzi "na pełnej pycie". Warto coś z tym zrobić. To miejsce zaczyna wyglądać jakby było jedynym traktem rowerowym w mieście. A tak nie jest przecież. Oczywiście magia ścieżki do Tyńca zasadza się na widokach. Bielany, Zamek w Przegorzałach, Wisła, Tyniec. Dobra infrastruktura, knajpy, leżaki. Nie ma tego przy innych ścieżkach. Może warto wreszcie pokusić się o profesjonalny tor dla wyczynowców, jeżdżących tam i z powrotem z dużą prędkością, na widok których truchleją seniorzy na pojazdach typu Wigry? Zostawiam to tu tak.