Czy Maciej Venece to Harry Potter z Krakowa? Jemu takie określenie by się chyba nie spodobało tym bardziej, że nie nie czytał ani nie oglądał żadnego z dzieł o przygodach słynnego młodego czarodzieja z Hogwartu. Maciek zdecydowanie nad teorię przedkłada praktykę. Wielu czytelników mogło natknąć się na jego występ w jednym z lokali w Krakowie lub zobaczyć go na scenie. Nam opowiedział o swojej pasji i planach na dalszy rozwój wspaniale zapowiadającej się kariery.
Standardowe pytanie - jak to się zaczęło?
Maciej Venece: Przygoda z iluzją rozpoczęła się od tego, że byłem bardzo "łamliwym" dzieckiem. Najpierw wycieczka w góry, wypadek na sankach i noga złamana w trzech miejscach i półtora miesiąca przerwy, potem złamana ta sama noga a na koniec na obozie w czasie gry w piłkę rozwalona ręka... To wszystko do 14 roku życia. W końcu powiedziałem sobie i swojemu ciału dość, lepiej będzie zająć się czymś mniej niebezpiecznym. Po długich poszukiwaniach w internecie, znalazłem filmik o sztuce tasowania kart, która polega na tym, by zawsze mieć całkowitą kontrolę nad talią. To był początek, potem przyszła zabawa z monetami, żetonami aż do prawdziwych sztuczek.
No właśnie, a ta pierwsza sztuczka? Pamiętasz komu ją prezentowałeś?
Na początku przed rodzicami, pewnie każdy tak zaczynał. Potem stwierdziłem, że muszę z tym wyjść "do ludzi". Zaczepiłem więc jedną starszą panią na osiedlu. Chciałem pokazać jej sztuczkę polegającą na tym, że moneta przelatuje z jednej dłoni do drugiej. Oczywiście nic z tego nie wyszło a pieniążek spadł na ziemię... Pamiętam, że pani była na tyle miła, by udać że nic nie widzi i nic się nie stało a ja tylko wydukałem przepraszam i uciekłem do domu. Byłem wtedy jeszcze strasznie wstydliwy.
Ale potem było chyba już tylko lepiej, prawda?
No właśnie nie bardzo... Przy tych pierwszych próbach miałem wtedy 15 lat a już rok później znajomi załatwili mi pokaz w Warszawie! Miałem występować na imprezie firmowej i strasznie się z tego powodu ucieszyłem. I znów nic z tego nie wyszło, zawaliłem dokumentnie wszystko, łącznie z tym, że miałem podać im w kartach szyfr do sejfu (mieli tam grę terenową) a ja pomyliłem szyfry. Nie dość, że zepsułem własny występ to jeszcze zrujnowałem im zabawę. Nauczyło mnie to jednak jednej, bardzo ważnej rzeczy - nie byłem wtedy przygotowany. Teraz do każdy mój występ jest zapięty na ostatni guzik. Moja "kariera" nabrała rozpędu jakiś rok temu. Ktoś zauważył mnie w jednym z lokali, gdzie prezentowałem sztuczki przy stolikach i zaprosił mnie do występów na barce na Wiśle. Teraz można mnie tam spotkać w każdą sobotę. Oprócz tego dalej uprawiam tzw. iluzję stolikową w różnych klubach czy barach i występuję na imprezach firmowych czy weselach.
Powiedziałeś wcześniej, że byłeś bardzo nieśmiały. Czy występy zmieniły Twój charakter?
W początkach mojej drogi bardzo pomagał mi starszy kolega, który również jest iluzjonistą. Kiedy wstydziłem się podejść do grupy osób mówił mi: "Masz tam iść do nich bo dostaniesz po głowie". Nie miałem więc specjalnego wyboru. To przezwyciężanie samego siebie bolało ale przemogłem się wreszcie. Po kilkudziesięciu stolikach progres był ogromny. Teraz nie mam z tym absolutnie żadnego problemu.
To co jest fajniejsze? Robienie sztuczek twarzą w twarz czy występy na scenie?
Preferuję pokazy z bliska niż na scenie. Na scenie odległość jest większa, ludzie zawsze mogą pomyśleć, że coś jest nie tak, on na pewno oszukuje, a tu ma coś schowane itd. Iluzja stolikowa daje bezpośrednią interakcję z ludźmi, to sztuka rozmowy z kimś, nawiązania kontaktu, nawet przyjacielskiej reakcji. Daje o wiele większą satysfakcję. Na scenie to bardziej sztuka teatralna i pokaz.
Zdarzyło Ci się zostać rozszyfrowanym?
Oczywiście ale kolega nauczył mnie na taką okoliczność jednego fajnego zdania: A co ja jestem Jezus Chrystus, żeby prawdziwą magię uprawiać? To co ja robię to nie jest magia bo takowa nie istnieje. Ja dostarczam, przynajmniej się staram, ludziom rozrywki. Niektórzy odbierają to tak, że próbuję kogoś oszukać, zrobić z kogoś idiotę. Ale to nie jest prawda. Uważam iluzję za sztukę, chcę pokazać innym coś ciekawego, coś co umili im czas i będą to mile wspominać przez cały dzień.
Masz pewnie swój repertuar, uczysz się nowych sztuczek. Ile zajmuje opanowanie jednej z nich?
To jest trochę tak jak z grą na gitarze. Masz nuty, chwyty i uczysz się odtwarzać jakiś utwór. Podobnie jest z iluzją - te sztuczki wymyślono już wiele, wiele lat temu. Od iluzjonisty zależy jednak w jaki sposób je poukłada, jaki scenariusz stworzy, jak będzie wyglądała sekwencja poszczególnych numerów aż do wielkiego finału, który zaskoczy widownię. Na to wszystko składa się dobry pokaz. Co do nauki nowych numerów, to jeśli uczę się w domu to idzie mi to bardzo długo. O wiele lepie jest zaprezentować się np. znajomym. Oni powiedzą ci co jest źle, natychmiast wyłapią wszystkie błędy. Człowiek sam dla siebie nigdy nie będzie w odpowiedni sposób krytyczny. W przypadku iluzjonistów, najlepszym lustrem nie jest lustro, tylko ludzie.
Na koniec, czym jest stworzony przez Ciebie Departament Tajemnic?
Obecnie to jedynie strona na Facebooku ze zdjęciami z wydarzeń i zapowiedziami nowych występów. Mam jednak bardzo duże plany. Chcę, żeby Departament Tajemnic był rozpoznawalną wszędzie marką, która z czasem stanie się agencją iluzjonistów. Kiedy ktoś pomyśli sobie o wynajęciu magika w pierwszej kolejności ma przypomnieć sobie: "Przecież jest Departament Tajemnic, tam na pewno kogoś wynajmę". Do tego jeszcze jednak daleka droga ale już za kilka miesięcy chciałbym ruszyć z własną działalnością gospodarczą i zacząć ten projekt rozwijać.