Na wywiad przyjechał pięknym, czerwonym, włoskim skuterem. Jak sam mówi, tylko tak da się poruszać swobodnie po mieście - samochód to Jego zdaniem fatalny pomysł. O Wielkanocy, Krakowie, jego problemach i przywarach ale też ciekawych miejscówkach do zwiedzania i najlepszych miejscach na zrobienie zakupów rozmawiamy z Robertem Makłowiczem!
Święta Wielkanocne spędza Pan w Krakowie?
Robert Makłowicz: Wielkanoc jak i Boże Narodzenie, wyjąwszy jeden rok gdy siedziałem w Anglii, zawsze jestem w Krakowie. Tu się urodziłem i tu mieszkam więc nie ulegam ogólnemu trendowi wyjeżdżania na święta.
Co zawsze znajdzie się w Pana koszyku?
Chrzan, jajka, kawałek pieczywam kawałek wędliny - to jest to co powinno być według mnie w koszyku. Pod Krakowem, na wsiach najczęściej, wsadzają jeszcze cytrusy. W czasach PRL-u to był rarytas rzucany przed świętami obywatelom więc traktowano je ze szczególnym namaszczeniem i umieszczano w swoich święconkach. Teraz to trochę bezsensowne. Bo co potem - dzielą się kawałkami pomarańczy przy stole?
Jedno jest pewne. Na pańskim stole na pewno nie pojawi się ukochany przysmak Polaków, czyli sałatka jarzynowa.
Sałatka jarzynowa jest zmorą każdego stołu. Wszyscy myślą, że to rzecz arcypolska tymczasem na świecie znana jest jako po prostu sałatka rosyjska. Nawet w barach tapas w Hiszpanii znajdujemy ją pod nazwą el salada russa. Jest robiona niemal wszędzie, Ja za nią nie przepadam. Choć jej wersja ukraińska "pod szubą" ze śledziami i burakami może być dobra. Jaki jest sens jedzenia kompletnie wygotowanych jarzyn?! U siebie będę miał sałatkę ze szparagami - absolutnie genialna rzecz.
A koszyczek święci Pan na Rynku, jak każdy krakus?
Chodziłem święcić na Rynek, gdy robił to świętej pamięci kardynał Macharski. Chodziłem również, gdy koszyki święcił kardynał Dziwisz. Ale z racji tego, kto jest teraz arcybiskupem Krakowa - nie wybieram się.
Jak Pan wspomina Kraków swojego dzieciństwa i jak ocenia miasto obecnie?
Kraków mojego dzieciństwa to była straszna dziura. Dalej jest to, muszę powiedzieć, miasto dość prowincjonalne choć duże, w końcu drugie co do wielkości w Polsce. Kraków ma prawie milion mieszkańców teraz. Miasto zmienia się szybko i w sposób niesamowity. Mieszkam niedaleko Rynku i np. moja kamienica na święta pustoszeje. Pozostało kilka rodzin, reszta to przyjezdni. Jest jeszcze czas, by Kraków nie podzielił losu Barcelony, czy Pragi, które są zamienione w skansen dla turystów a mieszkańcy mają tego po prostu dość. Na razie zmierzamy jednak tą drogą. Byłem przed chwilą na Rynku ale to dlatego, że jest tam najlepsza księgarnia muzyczna a nie dlatego, że chciałbym się tam napić kawy. Kraków musi wiedzieć czym chce być... Czy miastem artystów, ludzi sztuki, kultury czy też pijalnią piwa dla brytyjskich robotników... Niestety zmierza w tym drugim kierunku.Mam wrażenie, że większość tych "kilkudniowych" turystów nie przyjeżdża tutaj żeby pójść do muzeum... To jest kwestia jakiejś spójnej polityki, której moim zdaniem władze Krakowa obecnie nie prezentują. Obecnie Kraków jest stolicą kultury gastronomicznej. Tylko pytam się kto o tym wie? Na plakacie jest dłoń trzymająca obwarzanka. A z czym jest ten obwarzanek? Z sezamem... A powinien być z makiem lub solą... Nie chodzi o to jednak by malkontencić. To w dalszym ciągu najładniejsze miasto w Polsce i tak pozostanie jeśli nie zdarzy się jakiś kataklizm. Jeśli miałbym wskazać jakieś drugie miasto w Polsce, w którym mógłbym żyć to byłby to Wrocław.
Przyjechał Pan na skuterze. To najlepszy w mieście środek transportu?
Po Krakowie wiadomo, że się nie jeździ... Samochodem poruszam się najrzadziej jak tylko mogę. Oczywiście remonty są konieczne ale konieczne jest też ich skoordynowanie w czasie, a to moim zdaniem nie zostało zrobione i dobrze przemyślane. Do tego trwają po kilka lat... W ciągu trzech lat Chorwaci potrafili zrobić u siebie autostradę która szła mniej więcej przez 300 km z ponad 20 tunelami! Nie widzę więc sensu jeżdżenia po Krakowie samochodem.
Kiedy już spacerujemy albo jeździmy po mieście rowerem czy skuterem, gdzie wybrać się na dobry posiłek?
Wiadomo gdzie nie zjeść - jak w każdym mieście które cierpi na nadmiar turystów. Jest mnóstwo knajp spersonalizowanych na jednorazowe obsłużenie gościa, który, jak wiadomo, już tam nigdy nie wróci. Czyli jeśli gdzieś kłębi się tłum turystów - gastronomia tam jest najpodlejsza. Nie dotyczy to oczywiście tylko Krakowa ale całego świata. Jedzenie w okolicy Wieży Eiffla, czy w Pradze jest tak samo absurdalne jak w Krakowie na trakcie królewskim. Są oczywiście wyjątki ale są tam miejsca najczęściej zapatrzone na turystę przypadkowego. Mówiąc w skrócie jest tam drogo i niedobrze.
Rynek nie, no to może Kazimierz?
Kazimierz był kiedyś takim wyznacznikiem ponownych narodzin Krakowa po upadku komunizmu. Miejscem w którym chowałem się przed rodzicami czy nauczycielami. Wiadomo było, że jak się pójdzie na wagary, to żeby nikt nas nie przyłapał trzeba było uciec na Kazimierz. Oczywiście można było dostać w ryja, gdyż mieszkał tam głownie element... To było w końcu miejsce zasiedlone ponownie bo mieszkańców "kilkusetletnich" zamordowano w czasie wojny... Na szczęście nie znacjonalizowano go i powoli powracali dawni właściciele lub ich spadkobiercy. Tym sposobem wróciło tam też życie. Ale o ile na początku z Rynku można było przenieść się na Kazimierz, to teraz również jest to miejsce zawalone turystami i tak pełne tego typu pułapek, że w tym momencie życie powoli przenosi się do Podgórza. Wspaniałe to jest, bo Podgórze było miejscem jeszcze bardziej zapuszczonym niż Kazimierz i znacznie później zaczęło się budzić. Tutaj trzeba oddać chwałę tym, którzy wymyślili kładkę, która niezwykle ożywiła tę część miasta- nie trzeba kombinować żeby do mostu dojść... No i jest tam dużo dobrych knajp. Na przestrzeni kilkuset metrów potrafię podać co najmniej pięć godnych uwagi adresów.
Chyba podoba się Panu to Podgórze...
Dla mnie jednym z najładniejszych miejsc w Krakowie jest właśnie Rynek Podgórski, park Bednarskiego i okolice Kopca Krakusa. Obłędne miejsce - przez ukształtowanie terenu i architekturę. Gdybym miał się przenosić to tam szukałbym domu do kupienia. To jest kwartał miasta, gdzie jadę sobie dla samej przyjemności włóczenia się i spacerowania po okolicy.
W zimie ucieka Pan jednak z Krakowa
Niestety, przeszczepy płuc nie są jeszcze rutynowym zabiegiem. Mam dom na Chełmie nad Myślenicami - staram się przystosować go, by móc uciekać tam w smogowe dni. Kiedy wyjeżdżam na dłużej to przebywam w Dalmacji - tam nie widziałem ani jednego fabrycznego komina. Nie palą tam też węglem z Rosji. Choć podobno problem nie leży w emisji z Krakowa, tylko z okolicznych miejscowości. Wystarczy stanąć rano na ulicy Starowiślnej i zobaczyć ile samochodów na obcych rejestracjach wjeżdża do miasta...
Na koniec - gdzie najlepiej zrobić zakupy w Krakowie? Robert Makłowicz wie to chyba najlepiej.
Stary Kleparz. Troszkę się zmienia - staje się coraz bardziej "hipsterski" - ale jednocześnie nie zatraca swojej podstawowej funkcji miejskiego targowiska. Nie stało się z nim to co z Halą Koszyki w Warszawie, która jest targowiskiem ale próżności, a nie miejscem, gdzie można kupić pęczek cebuli. Na Kleparzu można znaleźć rzeczy wykwintne - np. budkę z gruzińskim chlebem, obok budkę ukraińską z kiszonymi pomidorami, budkę grecką gdzie kupuję miód z dzikiego tymianku i jogurt na śniadanie, wspaniałą budkę litewską, sensacyjną węgierską, doskonałą włoską... Mógłbym tak wymieniać cały czas. Oprócz tego "panie baby", które sprzedają rzeczy dla wszystkich - można tu kupić nawet bagno, jeśli ktoś wierzy że to odstrasza mole, i wsadzić je sobie do szafy! To miejsce to błogosławieństwo. Proszę zwrócić uwagę, że w centrum, poza "żabkami", nie ma normalnych sklepów spożywczych...