Rozmowa z Dariuszem Olszówką, byłym krakowskim radnym PiS, który doniósł na policję w sprawie rzekomej korupcji w Szpitalu im. Narutowicza.
Wiele osób nie dowierza, że Renata Godyń-Swędzioł, dyrektor Szpitala im. Narutowicza przyjęła od Pana łapówkę.
To ich sprawa. Prawda, jest taka, że przekazałem jej 2 tys zł., gdy okazało się, że od tego zależeć będzie moje dalsze leczenie. O przestępstwie poinformowałem już policję i CBA w Warszawie, napisałem jeszcze do ministra sprawiedliwości, by tej sprawie lokalnie nie ukręcono łba.
Pojawiają się jednak sugestie, że to konfabulacja, na której zamierza Pan zbić kapitał polityczny.
Z polityką skończyłem w 2010 roku i nie zamierzam do niej wracać. Jestem prawnikiem, więc informując o korupcji podjąłem duże ryzyko, bo często takie sprawy kładą się cieniem na życiu zawodowym. Poza tym moim celem jest zwrócenie uwagi, że w “Narutowiczu” pacjenci nie otrzymują fachowej opieki. Założyłem na Facebooku grupę, która dziś liczy ponad 800 osób poszkodowanych przez tę lecznicę. Zamierzamy dochodzić swoich praw.
W jakich okolicznościach doszło do korupcji?
Po pierwszej operacji poprosiłem dyrektorkę o spotkanie. Gdy do niego doszło, zasugerowała mi, że druga operacja będzie dodatkowo kosztować i że część sumy musi dać chirurgowi. Mówiła, że po starej znajomości nie zedrze ze mnie skóry, tylko będzie to kwota 2 tys. zł. Poprosiłem więc ojca, żeby mi te pieniądze przywiózł, po czym drugi raz spotkałem się z panią dyrektor i wręczyłem jej kopertę.
2 tys. zł to suma, którą trudno wydać w przyszpitalnym sklepie, czy aptece. Tata pytał po co są one Panu potrzebne?
Nie. Powiedziałem mu o wszystkim dopiero po fakcie ze względu na to, że mógłby być temu przeciwny.
Renata Godyń-Swędzioł zaprzecza Pana słowom. W rozmowie z naszym portalem zapewniała, że nie było żadnych spotkań i, że Pan przed operacją zadzwonił do niej, by zapytać jak ocenia lekarza. Powiedziała, wówczas że jest dobry i za przekazanie tej informacji usłyszała podziękowanie.
To nieprawda. Dla innej z gazet wypowiedziała się, że “byłem u niej poskarżyć się na to, że jestem przenoszony z sali do sali”, czyli do tego spotkania doszło. Zawiozła mnie do sekretariatu jedna z pielęgniarek, były tam wówczas obecne jeszcze dwie pracownice. To wszystko da się sprawdzić.
A jak Pan zamierza dowieść, że dyrektor przyjęła pieniądze?
Bezpośrednich dowodów nie mam, bo nie szedłem do niej z prowokacją, tylko porozmawiać. Mieliśmy do siebie zaufanie, bo znaliśmy się z czasów kiedy byłem radnym i zasiadałem też w radzie społecznej szpitala. Wówczas nasza współpraca układała się bardzo dobrze. Sporo pieniędzy wywalczyłem na remonty tej placówki. Zgłaszałem poprawki do budżetu, które były przyjmowane przez radę miasta. Dowodem mojej sympatii dla działań pani dyrektor jest fakt, że głosowałem na nią, gdy w ostatnich wyborach parlamentarnych startowała do senatu z listy Prawa i Sprawiedliwości.
Był Pan radnym PiS, dyrektor jest działaczką tego ugrupowania. PiS ostro reaguje na przestępstwa korupcyjne. Dlaczego Pan od razu nie zaprotestował, gdy padła propozycja łapówki, tylko pół roku później informuje media i organa ścigania?
Nie potrafiłem. Wkurzyłem się tylko wówczas, że choć tyle dla tego szpitala zrobiłem i oboje działaliśmy pod szyldem PiS to dyrektor wymusza na mnie dodatkowe pieniądze. Na swoją obronę mogę powiedzieć jedynie, iż byłem w takim stanie zdrowia, że dałbym każdą kwotę, jakiej by sobie zażyczyła.
Jak wyglądało Pana leczenie w Szpitalu Narutowicza?
Trafiłem tam, gdy pękł mi wrzód, a lekarz pogotowia rozpoznała udar. W “Narutowiczu” z kolei zdiagnozowano zapalenie płuc i podano mi antybiotyk. Dopiero potem lekarze zorientowali się, że to zapalenie otrzewnej. Gdyby jeszcze jeden dzień zwlekali z właściwą diagnozą, to bym nie przeżył. W końcu trafiłem na stół operacyjny, ale po zabiegu zostały dziury w otrzewnej i płyn nadal rozlewał się po całym organizmie. Było zagrożenie sepsą. Trzeba było to poprawić. Po kolejnej operacji rozeszły się z kolei szwy, a ograny wyszły na zewnątrz. Następna operacja to źle zszyty żołądek z dwunastnicą. Potem jeszcze raz byłem operowany, choć przy bramie szpitala czekała już karetka z kliniki UJ, żeby mnie stamtąd zabrać. Lekarze do ostatniej chwili próbowali zatuszować swoje błędy. Ponoć doszło do awantury pomiędzy szpitalem i kliniką, że mnie nie wypisują. Karetka musiała drugi raz przyjechać. Do kliniki trafiłem w stanie śpiączki.
Jak to się stało, że do procesu leczenia włączyli się tamtejsi lekarze? Kto się z nimi kontaktował?
Moja rodzina. Lekarze z kliniki mówili moim najbliższym, że może być ze mną różnie. Efekt jest taki, że do szpitala przyjeżdżali krewni, by się ze mną pożegnać. Dzięki Bogu przeżyłem. Za uratowanie mi życia dziękuję dziś profesorom: Janowi Kuligowi, Piotrowi Richterowi, Antoniemu Czuprynie, Antoniemu Szczepanikowi oraz Andrzejowi Matyji za opiekę pooperacyjną i bieżący nadzór nad moim stanem zdrowia. To prawdziwi, profesjonalni lekarze.
Jak się Pan dziś czuje?
Niezbyt dobrze. Jestem jeszcze słaby. Ważę 45 kg, czyli o prawie 25 kg mniej niż pół roku temu. Czeka mnie jeszcze jedna operacja, ale nie chcę informować o szczegółach. Chciałbym jeszcze cieszyć się życiem, pracować, uprawiać sport. Obecnie przebywam na zwolnieniu lekarskim.
Korzysta Pan dziś z pomocy terapeutów?
Teraz nie. Gdy przebywałem w szpitalu pomagały mi panie: Katarzyna Adamczyk i Alicja Stryczarczyk.
Czy po wszystkich operacjach kontaktował się Pan z dyrektor Godyń-Swędzioł?
Nie, do chwili obecnej nie mamy żadnego kontaktu.
Ona twierdzi, że od ostatniej Wigilii wysyłał jej Pan sms z pogróżkami, więc zawiadomiła policję.
Nic jej nie wysyłałem. Z końcem grudnia napisałem jedynie na swoim profilu, że nie życzę nikomu pobytu w “Narutowiczu”, bo tam spotkałem się z najgorszą opieką i brakiem szacunku dla pacjentów. Nie obrażałem pani dyrektor, bo osobiście do niej nic nie mam, tylko kwestionuję sposób zarządzania tym szpitalem. Po moim wpisie rozpętała się afera. Dyrektor nasłała na mnie policję, która zabrała mi laptopa i telefon za wpis na facebooku. Nie ma tam żadnych pogróżek.
Dyrektor twierdzi, że w Sylwestra miała otrzymać wiadomość o tym, że “jej donos na policję zakończy się głową w piachu, i że chłopaki się z nią rozprawią.”
Nie jestem jej autorem. Policja zabezpieczyła mój sprzęt i pewnie to potwierdzi.
Zawsze można posłużyć się innym telefonem, czy laptopem?
Mam tylko jeden telefon i jeden komputer, zresztą służbowy.
Była partnerka też oskarża Pana o uporczywe nękanie…. mailami. Treść niektórych wiadomości jest drastyczna. Sprawa od ponad dwóch lat toczy się przed krakowskim sądem.
Ja tych wiadomości nie pisałem.
A kto mógł to zrobić?
Były też inne osoby, którym nowy związek mojej partnerki nie był na rękę, ale nie chcę rozmawiać o szczegółach. Jednocześnie informuję, że w sądzie jest też inny proces, gdzie ja jestem osobą poszkodowaną, bo w tamtej sprawie moja była z nowym partnerem nachodzili mnie i grozili, że mnie zabiją. Mam nagranie z pogróżkami na poczcie głosowej telefonu.
fot. news.krakow.pl