PILNE

Nauczyciele walczą o pieniądze, my o dzieci [ROZMOWA]

08 marca 2017 Miasto
Autor:  Anna Kolet-Iciek

Na piątek 10 marca rodzice w całej Polsce zapowiadają strajk. W proteście przeciwko reformie edukacji część z nich nie pośle dzieci do szkoły. Rozmawiamy z Anną Kozłowską, organizatorką krakowskiego protestu i inicjatorką akcji „Szkoła to nie eksperyment".

Namawiają Państwo rodziców, by 10 marca nie posyłali swoich dzieci na lekcje, a jako usprawiedliwienie podali sprzeciw wobec reformy edukacji. Skąd pomysł na taką formę protestu?

Narodził się wśród organizacji rodzicielskich, które szukają wszelkich możliwych sposobów, by zamanifestować swój negatywny stosunek do szykowanych zmian. Nikt nas nie słucha, nikt nie liczy się z naszym zdaniem i nikt nie myśli o naszych dzieciach, więc może w ten sposób zwrócimy uwagę rządzących. Dwa dni temu pani premier Szydło nie wyszła nawet do przedstawicieli rodziców, którzy przynieśli jej swoje postulaty. Pani minister Zalewska też nie chciała z nami rozmawiać, a kiedy w końcu zaprosiła rodziców na rozmowę, ustawa była już w sejmie, więc właściwie mogła się wówczas odbyć jedynie towarzyska pogawędka. Strajk szkolny, to w tej chwili jedyna, legalna i dopuszczalna forma zamanifestowania naszego niezadowolenia.

Czy w ten sposób uda się zatrzymać tę machinę?

Mam nadzieję, że tak. Cały czas liczymy na otrzeźwienie i zdrowy rozsądek rządzących. Walczyć trzeba do samego końca.

Walczą również nauczyciele, którzy swój protest zapowiadają na 31 marca, jednak wśród postulatów strajkowych nie ma mowy o cofnięciu reformy, a jedynie o zagwarantowaniu podwyżek i ciągłości zatrudnienia.

Być może nauczyciele stracili już wiarę i próbują w obecnej sytuacji wywalczyć dla siebie jak najlepsze warunki, mówiąc wprost ugrać dla siebie, ile się da. Oni mają jeszcze coś do ugrania, ale my i nasze dzieci mamy wszystko do przegrania.

Nie przeszkadza Pani taka postawa nauczycieli?

Dla mnie to przykre. W ten sposób tracimy istotę rzeczy i każdy zaczyna załatwiać swoje interesy.

Wróćmy do strajku rodziców. Czy wiadomo już ile szkół w Krakowie przyłączy się do piątkowego protestu?

Do udziału w akcji zachęcaliśmy przede wszystkim szkoły, które wydawały się być najbardziej poturbowane w całej tej reformie z uwagi np. na wyznaczony rejon, albo plany urzędników, z których wynikało, że po reformie w ogóle przestaną istnieć jako odrębne placówki. Wydawało nam się, że rodzice z tych szkół będą mieć największą motywację, by do tego strajku przystąpić. Spotkaliśmy się również z ich dyrektorami. Uzyskaliśmy od nich przyzwolenie na prowadzenie rozmów z rodzicami i deklaracje, że choć nie będą się angażować w akcję, to jednak nie będą nam w tym przeszkadzać. Gdy wydawało się, że wszystko jest na dobrej drodze, wówczas do akcji wkroczyła kurator oświaty, która wycofała się z niemal wszystkich kontrowersyjnych decyzji.

Udobruchała tym rodziców, a wam pokrzyżowała plany?

W pewnym sensie tak, bo teraz trudno oczekiwać, że dyrektorzy tych szkół pójdą na zwarcie z władzami oświatowymi, skoro dostali to, co chcieli. Podobnie rodzice, którzy w swoim mikroświecie osiągnęli już pewien sukces, też mają mniejszą motywację do protestu. Choć przecież nie chodzi tu o siatkę szkół, która jest rzeczą wtórną, ale o całą reformę.

Odzew może być mniejszy?

To trudne do przewidzenia. Teraz wszystko będzie się opierało na indywidualnych decyzjach rodziców. Trzeba pamiętać, że Kraków jest dość konserwatywnym miastem, a jego mieszkańcy są zachowawczy. Kiedy rozmawiam z rodzicami, to wydaje mi się, że u wielu zadziałał mechanizm samoobrony psychicznej, jak przy wypadku samochodowym. Doszło do katastrofy, nasze auto jest rozbite, ale my cieszymy się, że jesteśmy cali i zdrowi. Rodzice mówią „jakoś to będzie” i szukają małych, pozytywnych aspektów w tym całym nieszczęściu, jak na przykład to, że nie będzie egzaminu szóstoklasisty. Sądzą, że reforma jest nieunikniona i próbują się jakoś w tym odnaleźć.

Pani również szuka już wyjścia awaryjnego?

Mój syn jest w szóstej klasie, więc jego w pierwszej kolejności dotkną skutki reformy. Jego szkoła jest zupełnie nieprzygotowana do zmian. Dyrektor zastanawia się właśnie nad podzieleniem sal lekcyjnych na mniejsze, żeby zdobyć dodatkowe pomieszczenia i uniknąć dwuzmianowości. Cała uwaga jest skupiona na tym, jak pomieścić kolejny rocznik uczniów. Nie wiadomo, jacy nauczyciele będą uczyć od września, nie wiadomo, jaki drugi język obcy będzie wprowadzony, nie wiemy nawet czy powstaną pracownie przedmiotowe, nikt nie myśli też o tym, jakie zajęcia dodatkowe zaproponować tej młodzieży. W szkole jest kółko baletowe i plastyczne, to dobre dla dziewięciolatków, ale nie dla 13 lub 14-latków.

Jaki ma Pani plan?

Lubię szkołę swojego dziecka, cenię pracujących tam nauczycieli, ale zastanawiam się nad zmianą szkoły na niepubliczną, przekształconą z gimnazjum. Chciałabym, żeby przez najbliższe dwa lata moje dziecko było uczone przez nauczycieli, którzy mieli kontakt z nastolatkami i będą mogli zredukować negatywne skutki reformy programowej na bieżąco uzupełniając braki.

Zamknij

Używamy plików cookies, aby ułatwić Ci korzystanie z naszego serwisu oraz do celów statystycznych.
Jeśli nie blokujesz tych plików, to zgadzasz się na ich użycie oraz zapisanie w pamięci urządzenia.
Pamiętaj, że możesz samodzielnie zarządzać cookies, zmieniając ustawienia przeglądarki.