Dwie osoby, jeden samochód, farby, drabina i pół miliona złotych rocznie. Tyle, zdaniem Łukasza Wantucha wystarczy, by Kraków stał się miastem wolnym od bazgrołów. – To seria pobożnych życzeń – komentuje Waldemar Domański, przewodniczący miejskiego Zespołu Zadaniowego ds. ograniczenia bazgrołów w Krakowie.
Radny Wantuch z prezydenckiego klubu Przyjazny Kraków zaprezentował dziś swój pomysł na walkę z pseudograffiti szpecącymi elewacje wielu krakowskich budynków. Twierdzi, że to nie kwestia estetyki, ale bezpieczeństwa, a skoro tak, to zadanie może być finansowane z budżetu miasta.
Zdaniem Wantucha Kraków przegrywa walkę z nielegalnymi napisami, bo właściciele budynków, np. spółdzielnie mieszkaniowe, nie usuwają ich, gdyż wiedzą, że zaraz pojawią się kolejne i szkoda im na to pieniędzy. – Dlatego miasto musi się zaangażować finansowo w ten proces – mówi Wantuch.
Jego zdaniem oczyszczanie murów można wpisać w zadanie miasta, jeśli potraktuje się to nie jako zadanie z dziedziny estetyki, ale bezpieczeństwa. Kolejnym krokiem miałoby być stworzenie strony internetowej, za pośrednictwem której właściciele nieruchomości zgłaszaliby chęć udziału w programie. Nie mogą to być jednak budynki pokryte już graffiti tylko czyste, nad którymi od momentu podpisania umowy opiekę przejmowałoby miasto. Strona miałaby służyć również do zgłaszania aktów wandalizmu i monitorowania procesu usuwania bazgrołów. Radny Wantuch deklaruje, że sam stworzy taki portal. Program miałby ruszyć pilotażowo na wiosnę w dwóch dzielnicach – II i III, z których Wantuch dostał się do Rady Miasta. – Pieniądze na ten cel, w wysokości 50 tys. złotych są zarezerwowane w tegorocznym budżecie. Na wyczyszczenie całego miasta będziemy potrzebować 0,5 mln złotych rocznie – mówi Wantuch.
Jego zdaniem potrzebnych będzie jeszcze dwóch ludzi z farbami, drabiną i samochodem.
– Sukces programu tkwi w szybkim usuwaniu bazgrołów, tak, by ich autorzy nie mogli się nimi chwalić w Internecie – zaznacza Wantuch. - Ekipa będzie starała się dobrać pasujący kolor, ale właściciel zrzeka się pretensji, co jest zapisane w umowie. Jak mu się nie podoba, to niech sam pomaluje – dodaje radny i zapowiada wystąpienie do prezydenta miasta z wnioskiem o powołanie zespołu do spraw walki z bazgrołami.
Tyle tylko, że taki zespół istnieje już w Krakowie od ponad czterech lat. Jest też grupa Pogromców Bazgrołów, czyli społeczników, którzy we współpracy z mieszkańcami miasta i miejskimi instytucjami walczą z wulgarnymi czy rasistowskimi napisami na murach. – Dostajemy do ręki farby i pędzle, zwykle przekazywane w darze, a potem ruszamy na walkę z bazgrołami. Jednak, żeby usunąć wulgarny napis z prywatnego budynku zawsze musimy mieć zgodę właściciela, np. spółdzielni mieszkaniowej – wyjaśnia Waldemar Domański, przewodniczący miejskiego Zespołu Zadaniowego ds. ograniczenia bazgrołów.
Co więcej, w Krakowie funkcjonuje też strona internetowa, którą zarządza straż miejska, gdzie można zgłaszać szpecące malunki.
- Z jednym, co powiedział Łukasz Wantuch zgadzam się w stu procentach: teren zaniedbany i pokryty bazgrołami nie stwarza poczucia bezpieczeństwa, ale to co proponuje radny to seria pobożnych życzeń – komentuje Waldemar Domański. - Miasto nie może wydawać pieniędzy publicznych na naprawę prywatnych obiektów. Radny proponuje też tworzenie rozwiązań, które już w mieście funkcjonują, a to wprowadza niepotrzebny zamęt.
Domański zwraca też uwagę na koszty usuwania bazgrołów. Jego zdaniem, te podane przez Wantucha są mocno niedoszacowane. – Kraków wydaje 3 mln zł rocznie na usuwanie bohomazów z obiektów należących do miasta, drugie tyle wydają na ten cel mieszkańcy, obawiam się, że 0,5 mln złotych nie wystarczy na zamalowanie całego miasta – mówi Waldemar Domański i dodaje: - To nie są poważne propozycje, przypuszczam, że chodzi raczej o zaistnienie w mediach poprzez cykliczność konferencji prasowych.
Wantuch zaznacza, że jego propozycja może przyczynić się również do promocji Krakowa, jako pierwszego miasta wolnego od graffiti.
Fot. Pogromcy bazgrołów