"Zhardziały łże-weganin", "korpowyrzutek", "druh Borzygniew" i "hoża super-Orawianka" to tylko niektóre z pułapek językowych III Dyktanda Krakowskiego, które odbyło się w sobotę 25 marca w Auditorium Maximum UJ.
Arcytrudny tekst napisało kilkaset osób, w tym znani aktorzy i dziennikarze m.in. Dariusz Gnatowski czy Andrzej Sołtysik. Tytuł Krakowskiego Mistrza Ortografii 2017 zdobył Marek Szopa z Gorzowa Wielkopolskiego.
"Miałem zostać prężnym yuppie w start-upie, ale chimerycznej mojrze dałem się wziąć na hol i wylądowałem w call center wpośród zgrai podobnych do mnie korpowyrzutków. Za współtowarzyszy miałem hołubioną przez zarząd ekscytrzystkę z Hłudna, hożą super-Orawiankę z Chyżnego i pół-Czuwasza z Zawołża, chlubiącego się serią reportaży o Amu-darii" - tak zaczął się tekst III Krakowskiego Dyktanda zatytułowanego "Koń by się uśmiał, czyli kariera telemarketera", które, podobnie jak w ubiegłych latach, przygotowała dr hab. Mirosława Mycawka z Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Tekst roił się od podchwytliwych słów i wyrażeń. Piszący musieli poradzić sobie z pisownią zapożyczeń vis-à-vis, c`est la vie, idée fixe czy adieu. Autorka dyktanda wprowadziła do niego wiele pułapek związanych z rozdzielną lub łączną pisownią, czy wielką albo małą literą, jak biedapensyjka, wpół wyburzony, niby-kiełż, pałac Pod Baranami, zalew Chańcza i Przylasek Rusiecki. Trudne dla uczestników były również nazwy geograficzne: Zawołże, Hłudno, Bhutan czy Pelplin nad Wierzycą.
Tytuł Krakowskiego Mistrza Ortografii 2017 zdobył Marek Szopa, który popełnił tylko 6 błędów. Zwycięzca jest absolwentem Nauczycielskiego Kolegium Języków Obcych. Zapowiedział, że tym sukcesem zakończy karierę "dyktandowicza". Gorzowianin ma za sobą niemal 70 występów w tego typu konkursach. Krakowski sprawdzian pisał po raz drugi. W jego ocenie tegoroczne dyktando było trudniejsze niż zeszłoroczne.
- Marzy mi się przejść na drugą stronę barykady i zostać autorem dyktanda. Chciałbym mieć również wpływ na kształt Wielkiego Słownika Ortograficznego. Moim zdaniem jest tutaj dużo pracy do zrobienia. Język polski jest materią, której nie można nie lubić. Posługujemy się nią, to beczka bez dna. Naszego ojczystego języka można uczyć się do końca życia i korzystać z niego w piękny sposób - powiedział Marek Szopa.
I Krakowskim Wicemistrzem Ortografii został Krzysztof Zubrzycki (13 błędów), a II Wicemistrzem Ortografii Tomasz Malarz (18 błędów).
Laureaci otrzymali nagrody pieniężne, bony książkowe i czytniki e-booków.
Organizatorami III Dyktanda Krakowskiego byli Wydział Polonistyki UJ, Koło Naukowe Językoznawców Studentów UJ im. Mieczysława Karasia oraz Stowarzyszenie Polonistów.
PRZECZYTAJ WYWIAD Z AUTORKĄ TEKSTU DYKTANDA
A oto cały tekst III Krakowskiego Dyktanda:
Koń by się uśmiał, czyli kariera telemarketera
Miałem zostać prężnym yuppie w start-upie, ale chimerycznej mojrze dałem się wziąć na hol i wylądowałem w call center wpośród zgrai podobnych do mnie korpowyrzutków. Za współtowarzyszy miałem hołubioną przez zarząd ekscytrzystkę z Hłudna, hożą superOrawiankę z Chyżnego i pół-Czuwasza z Zawołża, chlubiącego się serią reportaży o Amu-darii.
Naszym mentorem był druh Borzygniew, Pomorzanin ze Skórcza, który trenował taekwondo w Pelplinie nad Wierzycą. Przeszkolono nas w obskurnym ośrodku nad zalewem Chańcza w Kieleckiem. Przekonywaliśmy klientów, że stroniąc od sprzedawanych przez nas wyciągów z żegawki, ożanki, rzewienia, ciemierzycy, burzanki, żeń-szenia, a także jagód goji i nasion koli, uprawiają hazard, który może kosztować ich życie.
Tymczasem narażaliśmy swoje, żywiąc się głównie nachos i lay’sami przepijanymi sprite’em. Marzyliśmy o brunchach w Starbucksie i świeżo parzonej café au lait, odkładając ziszczenie tych arcymrzonek ad Kalendas Graecas. Można by założyć, że to nas opisał w „Zwale” Sławomir Shuty. Po ponaddwuipółletniej harówce za biedapensyjkę powiedziałem: adieu! i przyjąłem angaż w „Życiu Krakowa”, ulokowanym pół na pół w pałacu Pod Baranami i Domu Norymberskim.
Moim przełożonym był zhardziały łże-weganin z Trzebini, który rokrocznie w święto Trzech Króli na bagrach Przylasku Rusieckiego łowił płocie na mormyszkę, zwaną niby-kiełżem. Od razu zażądał, bym przepytał krakowian, jak chcieliby spożytkować budżet obywatelski. Każdy pisał, co mu się żywnie podobało, aż włos się jeżył na głowie, istny matriks.
Internauta o nicku „Kustosz” zażyczył sobie, by na wpół wyburzony „Szkieletor” został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Jakaś „Rachela” proponowała, aby w Rydlówce urządzić salon masażu, a nieopodal – stację samobieżnych hulajnóg. Z kolei „Batman”, który zażarcie się zarzekał, że uratował z topieli rozżarzoną marzannę, postulował stworzenie na placu Inwalidów filii Muzeum Ofiar Przesądów i Zabobonu. Ktoś znowuż miał idée fixe, by do zoo ściągnąć yeti z Bhutanu, a Błonia krakowskie przekształcić w pole golfowe albo wznieść na nich wieżę Babel, identyczną jak na obrazie Bruegla. Byłożby tam centrum językowe z prawdziwego zdarzenia.
Akcja nabrała takiego rozpędu, że gdym już wpółprzytomny, jakbym zażył co nieco absyntu z
hyzopem, przechodził obok wieży ratuszowej, koń, czy raczej ochwacony muc, urwał się z
zaprzęgu, zbliżył do mnie stępem, szarpnął chrapami za połę wiatrówki i rżąc, uświadomił mi
expressis verbis, że on też płaci podatki, życzy więc sobie, by w miejscu zwanym Na Gołdzie,
gdzie ongiś odbył się hołd pruski, urządzić parcours/parkur dla koni, znużonych
bezprzykładnym staniem pod kościołem Mariackim. Zamiast się uszczypnąć, usiadłem pod
słynnym „Zwisem” przy stoliku z haworcją, vis-à-vis pana Piotra. Na jego oldskulowym
kapeluszu harcowały trzy strzyżyki woleoczka. Przyjmował to z kamienną twarzą, życzliwie
się uśmiechając. Już chciałem się wyżalić, gdy - uwierzcież mi, słowo honoru! - usłyszałem z
jego ust: c`est la vie. Tego chybaby nawet Pani Lola z monologów Maja nie wymyśliła.
Fot. UJ